wtorek, 19 lipca 2016

"Love, Rosie" - Cecelia Ahern

Książka kontra film - temat wywołujący wśród ludzi wiele kontrowersji i sprzecznych opinii. Ten odwieczny spór chyba nigdy nie zostanie rozwiązany, ponieważ fani słowa pisanego zawsze opowiedzą się po stronie książek, natomiast kinomaniacy twardo będą obstawiać przy swoim stanowisku.
Ja na palcach jednej ręki zliczę ekranizacje, które podobały mi się bardziej niż ich literacki odpowiednik. Nie mam natomiast najmniejszego problemu ze wskazaniem z marszu choćby stu książek, których wersja filmowa została brutalnie, parszywie zepsuta.
Dotychczas w czołówce tych najgorszych plasował się według mnie Pamiętnik oraz Intruz.
Dlaczego jednak o tym wspominam? Ponieważ po obejrzeniu Love, Rosie - filmu okrzykniętego przez masę osób fenomenem, nie podzielałam zdania większości.
Czy z książką było podobnie?

Jako dzieci i nastolatkowie, Rosie i Alex trwali przy sobie na dobre i na złe. Ledwie jednak zaczęli poznawać uroki nocnych wypadów i ból porażek miłosnych, zostali rozdzieleni. Rodzina Alexa przeprowadziła się z Dublina do Ameryki i Alex pojechał z nimi - na dobre. Rosie czuje się zagubiona bez swego przyjaciela, ale w przeddzień jej wyjazdu do Bostonu, dowiaduje się o czymś, co na zawsze zmieni jej życie… i zatrzyma ją w domu, w Irlandii.
Czy ich przyjaźń będzie w stanie przetrwać próbę odległości i czasu?



Kiedy w blogosferze aż huczało od zachwytów nad tą powieścią, ja nie miałam okazji jej zdobyć. Pomyślałam, więc, że może raz w życiu zrobię wyjątek i obejrzę film, a dopiero później przeczytam literacki pierwowzór. I wiecie co? Było to naprawdę słabe posunięcie, ponieważ na długie miesiące odciągnęło mnie to od sięgnięcia po książkę. Film bowiem okazał się być zwyczajnie słaby i niezbyt zachęcający. Możliwe, że nigdy nie zdecydowałabym się na papierową wersję tej opowieści, ale jakoś trafiła się możliwość zrecenzowania jej i zaryzykowałam. Okazuje się, że była to naprawdę dobra decyzja.

Love, Rosie na pochwałę zasługuje przede wszystkim dlatego, że napisana jest w tak nietypowy sposób. Cała historia opowiedziana jest za pomocą maili, zaproszeń, listów i pocztówek. Pomysł ten wydaje mi się tak oldskulowy i niemożliwy do zrealizowania, że naprawdę jestem zdumiona, iż autorce udało się stworzyć z tego całość. W dodatku taką, która naprawdę mnie zadowoliła, a może nawet urzekła.

Kolejnym walorem jest relacja głównych bohaterów, którzy tworzą duet przyjaciół, stających ramie w ramie każdego dnia, nierozłącznych nawet pomimo dzielących ich kilometrów. Było to kolejnym powiem świeżości, czymś z czym raczej trudno się spotkać we współczesnej literaturze. Cały czas zdawałam sobie sprawę z tego, że pod maską przyjaźni kryją się głębsze uczucia, ale Cecelia Ahern postanowiła naprawdę bardzo skomplikować życie Rosie i Alexa i robiła wszystko, aby czas nie grał na ich korzyść. Żałuję tylko, że z momentem kulminacyjnym, na który tak bardzo czekałam, zwlekała tak długo. Myślę, że trochą za długo.

Tak naprawdę nie wiem, czy książkę tę powinno się postrzegać jako typowy romans. Traktuje ona bowiem o sprawach wiele ważniejszych. Pojawia się w niej wiele problematycznych kwestii, jak na przykład przedwczesne macierzyństwo, konflikty małżeńskie, problemy natury finansowej, ale także zdrowotnej. Wątków jest tutaj tak wiele, że na upartego można by było stworzyć z tego kilka powieści. W sumie nawet mi się to podobało.

Podsumowując: Love, Rosie to najlepszy przykład tego, jak słaba ekranizacja może zniszczyć wrażenie o danej historii. Ciesze się jednak, że dałam jej drugą szansę, ponieważ jest to kawał zabawnej i zarazem wzruszającej historii, która niesie też za sobą wiele mądrości.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ją Wam polecić :)

Wydawnictwo: Muza
Data premiery: grudzień 2014
Ocena: 4/6

http://www.empik.com/na-koncu-teczy-ahern-cecelia,p1100113513,ksiazka-p

16 komentarzy:

  1. Bardzo dużo o niej słyszałam i chyba nadszedł czas, żebym i ja w końcu ją przeczytała ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam tę książkę jeszcze nie raz będę do niej wracać :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest na mojej wishliście, po twojej opinii chyba przeskoczy o kilka miejsc :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja już kompletnie nie wiem co mam sądzić o książce. Jedni mówią, że film jest dużo lepszy, inni, że książka, a jeszcze inni twierdzą, że obydwie te rzeczy są nudne. Książka czeka u mnie na półce na swoją kolej i mam nadzieję, że w końcu się przemogę i uda mi się po nią sięgnąć ;)

    Pozdrawiam serdecznie ^^
    Książki bez tajemnic

    OdpowiedzUsuń
  5. Słyszałam, że książka została wydana już jakiś czas temu, tylko pod innym tytułem :) Co do opinii, to w końcu trafiłam na taką, gdzie mowa o tym, że ksiązka lepsza od filmu. W przypadku tej ksiązki, to gdzie bym nie trafiła na recenzję, tam pisano, że film sprawił lepsze wrażenie. Jeżeli chodzi o tą pozycję, to nie musi mnie nikt do niej przekonywać, gdyż uwielbiam prozę Ahern i na pewno po nią sięgnę:)

    Pozdrawiam
    I feel only apathy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, została wydana początkowo pod tytułem "Na końcu tęczy". I szczerze nie wiem, jak ktoś może uważać ten film za lepszy od książki :O

      Usuń
    2. Dla mnie zmienianie tytułu ze względu na premierę filmu to "przegięcie", ale chyba wydało ją później inne wydawnictwo, a ten rynek rządzi się swoimi prawami...

      Usuń
    3. Dla mnie zmienianie tytułu ze względu na premierę filmu to "przegięcie", ale chyba wydało ją później inne wydawnictwo, a ten rynek rządzi się swoimi prawami...

      Usuń
  6. To jedna z moich ulubionych książek :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam tę książkę, szczególnie za to, w jak oryginalny sposób została napisana. Myślę, że wrócę do niej za jakiś czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja czasem również mam dylemat: książka, czy film? Trudno mi zwłaszcza zabierać za książkę po obejrzeniu filmu (czasem przecież wpada ona dopiero później w moje ręce), bo wiem, jak ta historia się potoczy... "Love, Rosie" czeka już od dłuższego czasu na mojej półce i chyba po Twojej recenzji nadszedł czas, aby po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja czasem również mam dylemat: książka, czy film? Trudno mi zwłaszcza zabierać za książkę po obejrzeniu filmu (czasem przecież wpada ona dopiero później w moje ręce), bo wiem, jak ta historia się potoczy... "Love, Rosie" czeka już od dłuższego czasu na mojej półce i chyba po Twojej recenzji nadszedł czas, aby po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Książka wydaje się być bardzo fajna. Słyszałam o niej dużo dobrego, więc chyba ją przeczytam. Książka czy film? Zawsze książka, później film!
    Bardzo fajna recenzja <3
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytałam książkę i bardzo mi się podobała.
    Na początku, gdy ją otworzyłam myślałam, że ten dziwny styl pisania mi się nie spodoba i że zaraz odłożę książkę, ale po kilku stronach tak się w ciągnęłam, że nie mogłam się od niej oderwać :P Po przeczytaniu jej zrozumiałam dlaczego autorka wybrała taki, a nie inny styl pisania. Trudno było by ująć kilkanaście lat w innej narracji.
    Świetna recenzja :)
    pomiedzy-wersami.blogspot.com
    Instagram: @kremciowata

    OdpowiedzUsuń
  12. Obejrzałam jedynie film, choć książkę pożyczyła mi (już jakiś czas temu) siostra. Jeszcze po nią nie sięgnęłam, gdyż podobnie jak Ciebie - film mnie nie zachwycił. Ot, zwykły zapychacz czasu. Mam nadzieję, że z powieścią będzie inaczej!

    OdpowiedzUsuń
  13. Oglądałam film z moim facetem i niestety średnio przypadł nam do gustu. Pozostawił po sobie wielkie rozczarowanie, mimo to chciałabym przeczytać książkę.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz. Dzięki temu łatwiej będzie mi znaleźć Twój blog, poprawić ewentualne błędy lub zwyczajnie z Tobą podyskutować :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...